Mija grubo ponad miesiąc od ostatniego (jakże letniego) wpisu, ale to nie tak, że zapomniałam o blogu, albo że mi się znudził. Nienienie.
Wszystko za sprawą tego, że moje życie w ciągu tego miesiąca bardzo się zmieniło i ciężko było mi znaleźć chwilę żeby coś tu skrobnąć...
Niestety swoją domową kuchnie musiałam zamienić na coś co tylko kuchnię przypomina, zważywszy, że dzielę ją z 20 innymi osobami a największym bólem jest to, że nie ma w niej piekarnika. Tak, NIE MA PIEKARNIKA. Pierwsze wrażenie po wejściu do ''kuchni'' to czarna rozpacz, płacz i zgrzytanie zębów, ale chyba zaczynam się przyzwyczajać. Tylko po powrocie do domu wpadam w amok pieczenia i robię kilka ciast naraz. No bo przecież trzeba nadrobić kulinarne zaległości.
Ale poza tym to nie narzekam, jest dobrze.
W sumie nie wiedziałam jakim przepisem wrócić, bo większość zalegających jest już 'niesezonowa'.
No, ale te dyniowe chyba jeszcze są na czasie, nie? ;)
Muszę przyznać, że jeszcze w zeszłym roku dynia służyła u mnie tylko za materiał do lampionów, chociaż w ogródku było ich mnóstwo.
W tym roku natomiast pokochałam dynię jako coś jadalnego, natomiast w ogródku nie zaowocowała ani jedna. Tym samym zamiast kolejnej bluzki
I dziś prezentuje przepis, na może nieco już oklepane gnocchi, ale kto jeszcze takowego nie robił, koniecznie musi to nadrobić ;)
Gnocchi dyniowo-ziemniaczane
[inspiracja]
- 250g ugotowanych i sprasowanych ziemniaków
- 250g gęstego puree z dyni
- 70g g mąki pszennej
- 1 łyżka mąki ziemniaczanej
- jajko
- gałka muszkatołowa (ewentualnie cynamon, imbir, pieprz, w zależności jaką wersje sobie życzymy)
Wszystkie składniki zagniatamy ze sobą, ewentualnie gdyby zbytnio się kleiło podsypujemy mąką. Rozpłaszczamy i wykrawamy ciasto kieliszkiem\małą szklanką. Wrzucamy na wrzątek i gotujemy od momentu wypłynięcia na wierzch przez kilka sekund.
Jeśli preferujemy wersję
wytrawną polecam podane z masłem szałwiowym, jeśli na słodko- odsmażane na maśle z miodem i orzechami włoskimi bądź skórką pomarańczową.